Ogłoszenia duszpasterskie 26.04.2020 / Intencje Mszalne 27.04. – 3.05.2020
25 kwietnia 2020Sosnowieckie obchody 125. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja
30 kwietnia 2020Ogłoszenia duszpasterskie 26.04.2020 / Intencje Mszalne 27.04. – 3.05.2020
25 kwietnia 2020Sosnowieckie obchody 125. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja
30 kwietnia 2020Kl. Tomasz Jaskuła
Nie tak dawno było mi dane odkryć, że uczniów, których nazywamy Apostołami, Jezus powołuje dwa razy. Nonsens? Pozornie tak, ale kiedy przysłuchamy się, jaki jest cel tego powołania, fakt ten nabiera całkiem sensownych kształtów. Najpierw, jak relacjonuje św. Marek,
„ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki, i by mieli władzę wypędzać złe duchy” (Mk 3,14-15).
Zaskakujące, prawda? Aby Mu towarzyszyli! Uczniowie są powołani TYLKO do bycia z Jezusem! Za jakiś czas wprawdzie wyśle ich na głoszenie nauki, ale nie stanie się to stałą praktyką. Ponieważ dał im taką władzę, wypędzą złe duchy, tak jak robił to Jezus, ale długo będą musieli czekać, żeby się to powtórzyło. Dlaczego?
Można odnieść wrażenie, że to głoszenie czy wypędzanie duchów jest trochę na próbę. Jezus spokojnie poradziłby sobie bez tej pomocy, a sami uczniowie nie przechodzili żadnego kursu nauczania, wszak Mistrz z Nazaretu zostawia im ledwie kilka zdań wskazówek. Po udanej misji, kilkunastu dorosłych mężczyzn wraca do swojego powołania. Są wybrani, żeby
chodzić i przebywać z innym człowiekiem,
aż wreszcie po trzech latach, tułaczka wchodzi na „wyższy” poziom. Dlaczego? Z pomocą przychodzi nam kolejny Ewangelista, tym razem św. Mateusz i jego relacja z drugiego powołania Apostołów:
„Idźcie więc i nauczajcie [dosłownie – czyńcie uczniami] wszystkie narody […] A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni” (Mt 28,19-20).
Skąd ta zmiana? Czy to Jezus musiał dojrzewać i testować Apostołów, by później dać im więcej swobody? Czy był zmuszony podjąć działanie, bo nadchodził czas powrotu do domu Ojca (słowa wypowiada tuż przed Wniebowstąpieniem)? Na pewno nie – przecież wiemy, że nie dalej jak przed 40 dniami uczniowie zawiedli Go w czasie Męki. Również Wniebowstąpienie mogło „poczekać”.
Zmiana dokonała się w samych uczniach. Na czym polegała? Uczniowie stają się samodzielnymi świadkami Jezusa, bo mają
osobiste doświadczenie spotkania Pana.
I do tego doświadczenia mogą prowadzić innych. Wcześniej mogli tylko opowiadać, że Jezus przyjdzie, pokazywać cuda które u Niego widzieli i które pozwolił im czynić. Teraz mogą czynić uczniami, bo sami nimi się stali.
Tę różnicę doskonale zrozumiał i poczuł Apostoł Tomasz, chociaż pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Prawdopodobnie żaden święty w historii Kościoła nie był tak często i tak łatwo oskarżany o brak wiary. Ale Tomasz nie chciał uwierzyć w cokolwiek. Nie chciał nawet uwierzyć w coś wielkiego. On chciał uwierzyć w to, co trzeba. Nie wystarczała mu wiara w Zmartwychwstanie. Widział już, jak do życia wraca córka Jaira, młodzieniec z Nain i Łazarz. On chciał uwierzyć w Zmartwychwstałego. Nie wystarczało mu uwierzyć, że śmierć może zostać pokonana. Potrzebował
doświadczyć spotkania z Jezusem, który daje życie i jest życiem,
bo spotkanie z historią o zwycięstwie mogłoby mu pomóc tylko sprawnie o niej opowiadać. A on, mając perspektywę przekonywania o mocy Jezusa, chciał przyczyniać się do nowego życia ludzi, którzy uwierzyli.
Spotkanie Tomasza i Jezusa nie zaczęło się od Wieczernika. Wprawdzie był w Wieczerniku z innymi uczniami, ale spotkanie Boga było możliwe z innego powodu.
Tomasz – i każdy świadek – może oczywiście odpowiedzieć na pytanie „jak spotykasz Boga?”. Ale u samych podstaw relacji z Bogiem stoi fakt, nie pytanie. Tomasz mógł spotkać Jezusa w Wieczerniku, bo Jezus przyszedł do Wieczernika, a wcześniej znalazł Tomasza. Człowiek może spotkać Boga, bo
Bóg zapragnął spotkać człowieka
i nie poprzestał na tym pragnieniu. To zresztą niezwykle logiczne. Bóg wie o człowieku choćby dlatego, że go stworzył. Człowiek Boga może się co najwyżej domyślać. Żeby przestał widzieć „jakby w zwierciadle, niejasno” (1Kor 13,12), Bóg musi dać się mu tak właśnie rozpoznać. Jak więc Bóg spotyka człowieka?
Bóg pomaga nam się rozpoznać. Zostawia „ślady” – w naturze, w drugim człowieku, w wydarzeniach (czyli tam, gdzie natura styka się z człowiekiem). Pozwala Siebie szukać i odkrywać, ale tak, żeby nie było za łatwo ani za trudno. Żeby pozostawała radość i zachwyt poszukiwania i żeby skończyło się ono powodzeniem. Wskazówki mogą jednak być zarazem przeszkodami. Mamy wielkie szczęście, że wiemy, iż do szukania Boga służy Biblia. A jednocześnie nasze nieszczęście polega na tym, że często nic z tego nie wynika. Jakby była za blisko, zbyt oczywista, jakbyśmy wiedzieli, że zawsze wystarczy nam na nią czasu albo, czytając bez wcielania w życie, oceniamy, że jej wskazania są niemożliwe do zastosowania lub nie doprowadzą do skutku, który Bóg w niej przyrzekł.
Miałem w życiu niesamowite szczęście, że zanim zafascynowało mnie Pismo Święte, zafascynowało mnie Słowo Boże. I to tym bardziej, że najpierw poznałem Pismo Święte, a dopiero później – Słowo Boże. Są w seminarium klerycy, którzy jeszcze nie potrafili mówić, kiedy ja już czytałem teksty biblijne podczas Mszy Świętej. Były teksty biblijne, które znałem prawie na pamięć, zanim miałem na tyle dużo lat, żeby je rozumieć i przeżyć. I tak się składa, że takie właśnie teksty – które wypowiedziałem dziesiątki razy, zanim zdołałem tak naprawdę je usłyszeć i doświadczyć – odpowiadają na dwa pytania o spotkanie Boga z człowiekiem.
Bóg mnie spotkał, bo Jezus
„nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem” (Flp 2,7). Pewien mądry teolog podzielił się kiedyś przypuszczeniem, że już samo Narodzenie w stajence było świadectwem takiej miłości Boga, że nie można jej już było zatrzymać, że skoro ktoś kocha tak bardzo, żeby zrezygnować z całego szczęścia, jakie ma w niebie, a pomimo tego staje się człowiekiem z całą biedą tego człowieczeństwa, to już nic na ziemi nie będzie dla Niego za duże, nawet Męka, Krzyż i Śmierć. I choć to twierdzenie ma swoje słabości, to jednak coś w tym jest…
Jezus schodzący na ziemię nie tyle przyjmował warunki Ojca, ile nasze. Tak! Kiedy dwie osoby chcą iść gdzieś razem, to po pewnym czasie ta silniejsza musi się dostosować i zwolnić, zatrzymać. To, jaki jestem ja, wyznacza ograniczenia, jakie Jezus musiał przyjąć, żeby ze mną być. To właśnie mam w Nim naśladować. Pogodzić się, że zdobędę mniej, później, nie zrealizuję jakiegoś celu, żeby być z kimś drugim. Pozwolić na czyjeś dobro kosztem mojego. Zdecydować się na MNIEJ, żeby ktoś miał WIĘCEJ.
I w takiej decyzji spotykam Pana, bo
„sznur mierniczy szczodrze mi dział wyznaczył” (Ps 16,6).
Słowo wyjaśnienia, bo tekst jest co najmniej zagadkowy. Kiedy Izraelici weszli do Ziemi Obiecanej, musieli się w niej jakoś osiedlić. Podzielono więc ziemię miedzy pokolenia i każdej rodzinie wyznaczono dział (teren), sznur zaś służył jako narzędzie pomiarowe.
To, jaki jestem, jest moim działem. Całokształt wad, zalet, talentów, zainteresowań, predyspozycje, charakter, relacje, w jakimś stopniu też bogactwo. To wszystko jest od Pana. Był taki moment, kiedy bardzo przeszkadzały mi właśnie predyspozycje i zalety. Kiedy ich konsekwencje powodowały, że trudniej było mi przyjmować świat taki, jaki był. Ale przyszedł Pan i przypomniał, że wszystko jest od Niego. Mocniej pokazał sytuacje, w których mogę poczuć miłość drugiego człowieka – właśnie dzięki zaletom i ich wykorzystywaniu, właśnie pomimo wad i za sprawą walki z nimi.
Wydarzenia przemówiły Słowem Bożym i udało się to Słowo odczytać. Okazało się, że to
„Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem” (Ps 16,5).
Pokolenie Lewiego miało służyć Panu i dlatego nie otrzymało nawet kawałka w Ziemi Obiecanej. Sam Bóg miał być dla nich bogactwem i nagrodą. Mam w sobie coś z pokolenia Lewiego. Chociaż Bóg mnie hojnie obdarował, pokazuje, że wśród nich On jest moim największym bogactwem.
To chyba najważniejsze dla mnie teksty biblijne. Można powiedzieć – nie będę się sprzeciwiał – że nie są atrakcyjne czy porywające. To nic. Moje umiłowane Słowo może być literacko brzydkie, ale Pan spotykany w tym Słowie jest piękny i ja sam z tym SŁOWEM czuję się piękny, szczęśliwy, umiłowany i obdarowany. Dzięki Niemu i w Nim.