Ogród Oliwny – o modlitwie

Ogłoszenia duszpasterskie 22.03.2020 / Intencje Mszalne 23-29.03.2020
24 marca 2020
Dekret w sprawie duszpasterstwa w stanie epidemii
25 marca 2020
Ogłoszenia duszpasterskie 22.03.2020 / Intencje Mszalne 23-29.03.2020
24 marca 2020
Dekret w sprawie duszpasterstwa w stanie epidemii
25 marca 2020

OGRÓD OLIWNY – O MODLITWIE

Drodzy,

to chyba najbardziej „nieomówiona” część Męki. Bez wartkiej akcji, bez zwrotów, bez korowodu znanych i nieznanych postaci, które wobec Jezusa przeżywają swoje zawahania i dramaty. A jednak – zaryzykuję – dla wiary jako takiej decydująca. Decydująca dlatego, że dotykamy w niej rzeczywistości, która odróżnia uczniów Jezusa od wszystkich innych postaci, jakie spotykamy na kartach Ewangelii.

W jedenastym rozdziale Ewangelii Łukaszowej uczniowie kierują do Jezusa gorszącą prośbę: „Panie, naucz nas modlić się”. Tak, gorszącą! Pierwsi uczniowie zostali powołani przez Jezusa w piątym rozdziale, wszyscy apostołowie są wezwani po imieniu w rozdziale szóstym. Uczniowie zostawiają wszystko, by iść za Jezusem – i przez ponad cztery rozdziały wartkiej akcji nie potrafią się modlić i nic z tym nie robią!

Uczniowie wezwani przez Jezusa pochodzili z różnych środowisk, ale śmiało możemy zakładać, że każdy z nich miał doświadczenie uczestnictwa w praktykach religijnych wiary w jednego Boga. Znali realia świątyni, przez kapłanów składali w niej ofiary, słuchali słowa i jego wyjaśnienia, odmawiali psalmy – a więc uczestniczyli we wszystkich praktykach religijnych, w czasie których do Boga zanoszono modlitwy.

Trudno więc uwierzyć, że z modlitwą nie mieli styczności. Trudno też zakładać, że Jezus wybrał akurat takich uczniów, którzy udawali, że uczestniczą w kulcie świątynnym. A nawet gdyby, to trudno byłoby uwierzyć, że tacy uczniowie zostawiliby wszystko i poszli za Jezusem. Co to, to nie. Ponad wszelką wątpliwość Jezus powołuje uczniów, którym wiara w Boga nie jest obojętna.

A jednak kiedy przychodzi do Jezusowej szkoły modlitwy, kiedy apostołowie pierwszy raz słyszą „Ojcze nasz”, powinniśmy być zaskoczeni. Jezus był pobożnym żydem i doskonale rozumiał sens praktyk religijnych. Powinien zabrać ich do świątyni! Powinien wziąć ich na liturgię! Przecież kiedy mamy nauczyć kogoś modlitwy, pokazujemy mu różaniec, zabieramy do kościoła na Mszę czy nabożeństwo albo chociaż uczymy pacierza. Za to Jezus podaje uczniom jakąś spontaniczną modlitwę i wydaje się, że Bogu nieszczególnie zależało na tym, jak ona będzie brzmieć, skoro św. Łukasz w swojej relacji przekazuje wyraźnie inny tekst niż św. Mateusz! Co więcej, my modlimy się jeszcze inaczej. Przechowujemy w pamięci modlitwę, co do której nie mamy pewności, czy kiedykolwiek padła z ust Jezusa! Czy przez dwadzieścia wieków istnienia Kościoła nikt tego nie zauważył? Czy Bóg nie mógł tego niedopatrzenia naprawić?

Nie mógł. Bo tu nie ma żadnego niedopatrzenia. Słowa tej modlitwy nie mają tak istotnego znaczenia jak to, że modlitwa jest Jezusowa. Że dziecko jest w niej z Ojcem. Że modli się tak, jak mu przyszło do głowy. Że wychodzi do Boga z tym, co jest treścią jego codzienności, ale pamięta, że jest inny świat, że gdzieś wysoko nad nim jest Ojciec, który jest od niego ważniejszy i którego Królestwo jest dla nas lepszą wiadomością niż cokolwiek, co moglibyśmy wymyślić. Że mogę mieć różne zachcianki, ale nie będę szczęśliwy bez człowieka, z którym mam żyć w zgodzie. Że Bóg to TY a nie ON, że Ojciec jest NASZ, a nie MÓJ, choć gdyby nie był „mój”, to nie mógłbym o Nim powiedzieć „nasz”.

W tym pozornym niedopatrzeniu zawiera się niezwykła mądrość. Jezus daje tę modlitwę ot tak, ulotną, jakby nieostrożnie, bez obaw, że może zostać źle zapamiętana. Człowiek wierzący przechowuje ją jak największy skarb i najważniejsze jest od Kogo i po co go otrzymał.

Takie „zgorszenie” może się utrzymać, kiedy podążymy za Jezusem i będziemy obserwowali, jak „lekko” ewangeliści traktują Jego modlitwę. Notują wprawdzie, że się modlił, ale nie cytują prawie żadnych słów. A kiedy już im się to zdarzy – jak w relacji z Ogrodu Oliwnego – to znów trudno oprzeć się wrażeniu, że uczniowie mogli się bardziej przyłożyć, by tę niezwykłą modlitwę dla nas zachować. Jak można było zasnąć w takim momencie? Są w życiu człowieka chwilę tak ważne, że choćby był nie wiadomo jak zmęczony, to wykrzesze z siebie resztki sił, by czuwać, choćby do końca życia miał się zastanawiać, jak mu się to udało.

Ale to kolejna pułapka, w którą złapani nie dostrzeżemy sensu modlitwy, jakiej chce nauczyć nas Jezus. Ogród Oliwny to jakby drugie skrzydło lekcji, którą Jezus rozpoczął w Kazaniu na Górze (jak chce św. Mateusz) lub Mowie na równinie (jak nazywa to przemówienie św. Łukasz).

Trzeba jasno powiedzieć, że Jezus nigdy nie odrzucił liturgii świątynnej. Uczestniczył w świętowaniu i jako dziecko, i jako dorosły mężczyzna – pomimo świadomości, że jako Syn Boży nie jest to jego obowiązkiem. Choć przemawia w świątyni, do czego był uprawniony (patrz fragment z czwartego rozdziału Ewangelii Łukasza), to nigdy nie składa ofiary, bo od tego był kapłan (mimo że to On na krzyżu stanie się Kapłanem, Ołtarzem i Barankiem ofiarnym, składając ofiarę doskonałą). Świątynia ma miejsce w życiu modlitwy Jezusa i uczniów, tak jak w naszym życiu Msza święta i w ogóle liturgia, a nawet nabożeństwa nie wzięły się znikąd. I choć liturgia założonego przez Niego Kościoła, którego jesteśmy członkami, jest inna niż żydowska, to ten typ modlitwy – składanej przez zgromadzenie, według ściśle określonych przepisów, jako kult publiczny, mający – oprócz aspektu duchowego – również charakter wydarzenia społecznego pozostaje obecny i ważny. Ale do prawdziwej modlitwy potrzeba czegoś jeszcze.

Kiedy Pan Jezus ofiarowuje uczniom modlitwę Ojcze nasz, św. Mateusz zapisuje wstęp, który – właściwie rozumiany – otwiera drogę do prawdziwej modlitwy, o jaką Jezusowi chodzi. „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu”, czytamy. Błędem byłoby oczywiście wyobrażać sobie izdebkę jako konkretne miejsce w przestrzeni, prywatną kaplicę, którą każdy obowiązkowo musi posiadać, najlepiej taką, o której istnieniu nikt się nie dowie. Izdebka to raczej stan ducha – takie nastawienie serca, w którym człowiek jest skoncentrowany na drugiej osobie (Bogu), w którym już niewiele poza nim się zmieści. Stan, w którym nie liczą się już zewnętrzne formy, gdzie mówi raczej serce niż głowa, gdzie niepotrzebny jest dym kadzidła i gra organów, gdzie w ogóle niewiele potrzeba oprócz samego Boga.

I dlatego właśnie uczniowie niewiele mogli zapamiętać z Getsemani. Nie dlatego, że posnęli, bo zanim to się stało, Jezus oddalił się na odległość rzutu kamieniem. Nie mogli więc słyszeć, jak się modli. Ciekawa jest zresztą droga z Wieczernika do Ogrodu Oliwnego. Najpierw sprawują Eucharystię, choć żaden z nich jeszcze jej tak nie nazywa, wszak to pierwszy raz, kiedy w niej uczestniczą – stanie się ona wspólnym obrzędem wszystkich wierzących. Celebrują bycie razem wobec Boga. Potem – za św. Markiem – śpiewają hymn, czyli najprawdopodobniej psalmy, jakie towarzyszyły uczcie paschalnej. Według pierwotnej tradycji była sprawowana w domu, wśród najbliższych, z rodziną. Do samego ogrodu Jezus zabiera trzech uczniów – zgodnie określanych jako najbliższych – czyli Piotra, Jakuba i Jana. Ale kiedy ma rozpocząć modlitwę, zostawia ich nieco dalej. W tej modlitwie jest już sam na sam z Ojcem.

W ten sposób pokazuje nam, że różnie możemy się modlić. Z osobami, których nie znamy, ale łączy nas jedna wiara. Z tymi, z którymi łączą nas więzy krwi. Jest też coraz intymniejsza przestrzeń spotkania z Bogiem w gronie osób, których serca biją podobnie, gdzie więzy biologiczne nie są już decydujące, a sprawę rozstrzyga osobista relacja. Ale jest też wewnętrzne sanktuarium, do którego wstęp mam tylko ja i Pan Bóg, które karmi całe życie wiary, w którym relacja z Panem Bogiem porusza mnie do głębi. I właśnie tam Pan Jezus powtarza to „Ojcze nasz”: znów zwraca się do Boga jak do Ojca, najbliższej osoby, znów z tyłu głowy kołatają Mu sprawy „codzienne” – obawa o uczniów, którzy mogą ulec pokusie, ale całość skupia się ostatecznie wokół tej samej prośby, którą powtarza niemal dosłownie. BĄDŹ WOLA TWOJA – to norma, która ostatecznie określa zasady postępowania, bo jest taki moment w miłości, kiedy pragnienia drugiej osoby stają się ważniejsze niż moje. I wtedy nie ma już znaczenia, czy spotykam Boga w sytuacji całkowicie codziennej – jak Jezus w czasie nauczania – czy w perspektywie całkowitego oddania się za drugą osobę, do czego prowadziła Męka, bo kiedy w izdebce spotykam Pana Boga, to spotkanie z Nim przejmuje mnie do tego stopnia, że poza nią może dziać się dosłownie wszystko – ale pozostaje to tylko okolicznościami dla najważniejszego spotkania, jakie może w moim życiu mieć miejsce.

Ale jest jeszcze jedna przyczyna, dla której Jezus zabrał do Ogrodu Piotra, Jakuba i Jana. Apostołowie nie stali się elitą duchową przez trzy lata chodzenia za Jezusem. Kiedy zapowiadał im Mękę i Zmartwychwstanie, to tego drugiego jakby nie słyszeli, a w kontekście pierwszego zastanawiali się, który z nich jest najważniejszy albo który będzie się bardziej liczył w przyszłości. Takich najbliższych zabiera Jezus w najtrudniejszą drogę.

Zazwyczaj kiedy Jezus opowiada przypowieść, zestawia ze sobą dwie skrajne postawy, jak w przypadku miłosiernego Samarytanina czy nielitościwego dłużnika, aby zilustrować skrajności. Tutaj jest inaczej – zabiera uczniów reprezentujących trzy różne postawy. Do Ogrodu idzie Piotr, który całkowicie zawiódł w czasie Męki, Jan, który jako jedyny z uczniów stanął na wysokości zadania, i Jakub, którego wprawdzie zabrakło pod krzyżem, ale nie wyparł się Jezusa jak Piotr. Trzy postacie ogniskują wszystkie możliwe postawy wobec Jezusa, oznaczają wszystkich ludzi. Takie zestawienie pokazuje nam, że – po pierwsze – dla rozpoczęcia żywej relacji z Bogiem w modlitwie nie ma warunków wstępnych, nie musimy spełniać żadnych kryteriów. A po drugie – samo zaproszenie Jezusa na drogę pogłębionej wewnętrznej modlitwy jeszcze niczego nie rozstrzyga. Modlitwy nie nauczymy się od oglądania modlitwy. Nie nauczymy się jej z przyglądania się żadnemu nabożeństwu ani słuchania nawet najbardziej żarliwej osobistej modlitwy – choćby to był Jezus modlący się do Ojca z takim przejęciem, że poci się krwią.

Ale jest jeszcze trzecia rzecz. Jan wszedł na drogę bliskości z Panem na tyle szybko, że pozostał przy aż do śmierci krzyżowej. Ale historia Piotra i Jakuba też kończy się dobrze. Piotr był gotowy już w chwili poranka Zmartwychwstania. Jakub był w gronie uczniów, którym Zmartwychwstały się ukazał. Nawet jeśli w pierwszej chwili nie byli dość blisko Jezusa, to dzięki temu, że weszli na drogę, czcimy ich dziś jako świętych.

Dziś każdy z nas widzi i słyszy Jezusa modlącego się w Ogrodzie – jak Jan, jak Piotr, jak Jakub.

Co dalej?

MODLITWA „BEZ PODPÓREK”

Pomódl się inaczej niż zwykle. Nie bierz różańca, książeczki do nabożeństwa, Pisma Świętego. Tylko Ty i Pan.

Pomilcz z Nim. Popatrz na Niego. Posiedź razem. Nie „załatwiaj” pobożnych spraw, zostaw modlitwy, które obiecałeś odmówić. Porozmawiaj z Bogiem. Opowiedz Panu Jezusowi o tym, co dzisiaj robiłeś, co Cię martwi, a za co jesteś wdzięczny – ale bez oficjalnego, „kościółkowego” języka, za to tak, jakbyś to opowiadał komuś bliskiemu, kogo bardzo lubisz spotykać i przy kim nie musisz się starać o piękne wypowiedzi.

kl. Tomasz Jaskuła

Udostępnij: